zastanawialiście się kiedykolwiek ile można zrobić w jeden dzień. Albo ile to jest czasu. Nie tak w minutach czy godzinach, ale ile to jest właściwie. Ile jest człowiekowi potrzebne, aby mógł zaplanować, a potem to wykonać. Lub przeciwnie. Nie zaplanować, a żeby coś fajnego się zdarzyło. Czy jeden dzień na to wystarczy. Czy nie mógłby być dłuższy, a czasem nawet krótszy. Bo i bywają takie, że chce się żeby się już skończył. Kiedy musimy do lekarza, albo co gorsza do dentysty, kiedy musimy coś co niekoniecznie lubimy. Wtedy mówimy, ech mógłby się już skończyć. Ale bywają zazwyczaj takie niedopełnione, niedokończone. Nie jesteśmy wtedy zadowoleni bo chyba każdy lubi coś skończyć skoro coś już zaczął.

Ja chciałam coś nagryzmolić dziś do Was, ale nie mam czasu. Ostatnio brakuje mi go ciągle, dnia każdego. Złoszczę się wtedy okrutnie. Czemu ten dzień taki krótki. Ledwo wstałam, a już dzień się skończył i północ wybiła. Owszem pozwalam sobie na marnotrawienie czasu. Taki luksus bycia na urlopie macierzyńskim. I po książkę sięgnę czasem i poczytam kilka stronic i z kimś tam pogadam czasem krócej czasem dłużej. Podjadę na dłuższe zakupy i poszwędam się czasami. Mogę odłożyć umycie szafek kuchennych na kilka dni, bo wiem, ze mogę do nich już za tydzień wrócić. Przecież nic im się nie stanie przez dni kilka, mimo, że mleko się trochę wylało.

Bo wolę czas inaczej gloryfikować, pożytkować, niż tylko na ciągłe sprzątanie. I tak sprzątam bardzo często z racji mojej trójki maluchów, psa i nawet kota. Bo te jego chrupki nie zawsze wsypywane do miseczki trafią, lubią się na złość człowiekowi dookoła rozsypać. Mogę przez godzinę, dwie, a nawet trzy czy cztery gapić się na dzieci, bawić się, czytać książeczki. Mogę dłużej szperać w internecie, podlewać kwiaty bez pośpiechu. Poodkurzać o porze o której mi się tylko zachce. Nie muszę mieć ściśle dnia ułożonego. Tylko z tym snem już bywa różnie.

Owszem, kłamię tu trochę. Bo zazwyczaj jednak ten dzień układam co nieco. Bo lubię. Lubię wiedzieć co i kiedy powinnam zrobić. Lubię choć w 60 % go poukładać. Żeby nie czuć niesmaku wieczorem, że przeleciał na byle co i nic mi nie przyniósł. Nie musi to być nie wiadomo co. Ale coś z czego ja osobiście zadowolona być powinnam. Coś co przyniesie zadowolenie. Może to być extra obiad. A nie tak jak dziś, kiedy wygospodarowałam troszkę czasu aby tu coś wystukać na klawiaturze. Jedna dziewczynka tablet dostała, druga ta mniejsza ma popołudniową drzemkę, a starszak w przedszkolu. Na szybko zjadłam coś z patelni z dnia wczorajszego, kubek kawy z mlekiem stoi obok. Pewnie trochę już zimnawy. Bo się zatracam czasem i stukam i stukam. I czasem myślę po tym jak skończę, że wypadałoby choć połowę tych zdań skasować.

Ale ja lubię, to przynosi mi radość, spokój taki wewnętrzny. Jak się wygadam, o tym co w głowie siedzi. Bo czasem myślę, że powinnam wszystko w ciągu dnia jednego. Tupie się i złoszczę. A to nie tak. Nie na tym życie polega.

W jeden dzień można przejechać setki kilometrów i wrócić na wieczór do domu. Można zanurzyć się w lekturze i nic świata nie zobaczyć. Można się tarzać z dziećmi po dywanie. Można piec, gotować, sprzątać, prać i tak od nowa.

Bo ważne, żeby zadowolenie przyniosło. O to trzeba zadbać. Aby być zadowolonym. A skoro nie wszystko od nas zależy, warto wygospodarować choćby chwil kilkanaście i zrobić to co się lubi. Co by potem uśmiechnąć się do siebie. Tak po prostu. Uśmiechnąć i sobie powiedzieć – eee nooo fajny  był to dzień.

My tak w sobotę, dłużej nic nie robiliśmy od rana. Kawa do łóżka, mała przekąska. Czytanie, tarzanie i wygłupy. I mimo, że potem było kilka obowiązków, to jednak ten moment poranny wcale nie aż tak długi w nas pozostał, do późnego wieczora. Zrobiłam przy tej okazji kilka zdjęć. I każdy mi uwierzy kto ma choćby dwójkę maluchów. Że zrobić ostre zdjęcia jest nie lada wyzwaniem. Bo one się wiercą, skaczą, krzyczą jedno przez drugie. Okruchy herbatników z buzi im się wysypują. Jak tornado czasem, nie jak lekki letni wietrzyk po wiosennej burzy. Oni są zbyt szybcy jak dla mnie, jak dla mojego aparatu. Dlatego pokazuję te najostrzejsze, bo z tych mniej ostrych i tak by się nikt nic nie dopatrzył. Bo to jak duchy, zjawy jakaś zamazana jedna plama.

A pościel w pandy od Pani Justyny z sangotrade dostaliśmy. Rewelacyjna, zarówno w kolorach i podczas prasowania. Wykonana w 100 % z wysokiej jakości bawełny o gęstym splocie nitek. A pandy i tak najważniejsze na niej. Bo ostatnio ich coraz więcej w naszym domu.

jeden dzień wpis wkawiarence.pl blog

wpis blog marzec 2017 wkawiarence.pl

jeden dzień

pościel dla dzieci

pokój dziecka

pościel sangotrade

pokój chłopca

blog parentingowy lifestylowy wkawiarence.pl

blog parentingowy wkawiarence.pl

blog o dzieciach o domu, o świecie



SPODOBAŁ CI SIĘ TEN ARTYKUŁ? UDOSTĘPNIJ: