5 kobiet, które przeszły Covid -19, historie, które powodują ciary.. Kto przeszedł covid-9 ten wie, że to nie zabawa. Niektóre z nas przechodzą średnio, inne z nas borykają się z wirusem przez wiele długich dni i nocy. Dziś w pigułce – jak ten zdradziecki wirus jest u każdego z nas inny i jakie spustoszenie robi w organiźmie.
Przez ponad tydzień pracowałam na „oiomie” we własnym domu. My – rzadko kiedy mamy katar, kaszel sporadycznie, obce nam są grypy, anginy i tym podobne. A jednak… mój wysportowany mąż przeszedł covid-19. Leżał jak kłoda, ja uwijałam się koło niego, doglądałam nastawiałam budzik co 6 godzin. Bez maseczki, bez rękawiczek bo wiedziałam, że przyjdzie i czas na mnie. Choć przyznam się Wam po cichu, że liczyłam na cud. Bo przecież cuda się zdarzają. Żyłam w przeświadczeniu, że Covid-19 ominie mnie szerokim łukiem.
Obserwowałam dzieci, leczyłam męża, dzwoniłam na teleporady. Po 14 dniach – zawroty głowy, osłabienie i temperatura 34,5st C. Zaczęło się… Odpukać było średnio przez 6 dni, jednak potem było gorzej przez 2 doby. Dostałam okrutnego kaszlu, zatykałam dłonią usta i blokowałam powietrze językiem, aby nie wpadało prosto do gardła, które gryzło na potęgę, szczypało, powodowało kaszel, którego nie znałam i nigdy nie byłabym świadoma, że takowy istnieje w takim nasileniu! Gdyby nie dysk dla astmatyków na rozszerzenie oskrzeli, przypisany przez panią doktor, nie wiem jak bym przeżyła. Ja – osoba nie chorująca i odporna na wszelkie zwyczajowe bakterie.
Gdyby ktoś dziś, powiedział w mojej obecności, że Covid-19 nie istnieje… potrząsnęłabym nim porządnie. To, co przeszliśmy w naszym domu, nie życzę nikomu! Co więcej, gdyby nie pomoc naszym wspaniałych znajomych, którzy zawieźli w sobotę próbki do laboratorium i życzliwość laborantki, która pracowała na moją prośbę po godzinach… nie wiem, co by było dalej… Wielka niemoc… pamiętam smak słonych łez bezsilności.. pamiętam tę niemoc…
Edyta:
Kamila:
Pierwsze objawy covid 19 zaczęły się z 19 (poniedziałek) na 20 października, ale tak bliżej zastanawiając się to już tydzień szybciej słabo się czułam. Wracałam zmęczona z pracy, nie dawałam rady czegokolwiek zrobić nawet po dużej dawce kofeiny. Zwalałam to na przepracowanie. 19 października pojechaliśmy odebrać nasze trzecie dziecko, aż do Lublina. Od popołudnia coś się źle czułam. Było mi źle, niedobrze jakoś tak w głowie mi dziwnie było. Nie chciałam zawieść moich dzieciaków, bo bardzo czekali na nowe rodzeństwo (nie, nie dziecko. piesek shitzu Masza 8tyg). Jechałam jakoś już czując, że ze mną źle, ale czego się nie robi dla dzieci. Bogu dziękowałam za ogrzewanie w aucie. Wróciliśmy bardzo późno do domu, a rano na 7 do pracy. Położyłam się po 24. Nie dość, ze nie mogłam zaspać, to jeszcze zaczęło mnie jakoś tak dziwnie wszystko boleć. W pewnym momencie zaczęłam mieć drgawki. Nie takie zwykłe co moja mama zawsze mówiła, że człowiekowi smierć zajrzała w oczy, tylko takie potężne. Oczywiście zaczęły się od taki delikatnych, ale ich częstotliwość zwiększała się z nadchodzącym dreszczem. Mąż oczywiście nie wiedząc co ja robię obudził się i nawet jego przytrzymywanie nie dało rady mnie uspokoić. Oczywiście budzik rano zadzwonił, a ja co? Ubrałam się i pojechałam do pracy. Do głowy by mi nie przyszło, że mogę mieć covida. Oczywiście w pracy (Bogu dzięki za jeszcze paru mądrych co tam pracuje) jak zobaczyli jak wyglądam nie dopuścili mnie do pracy. W domu się dopiero zaczęło. Wymioty na przemian z biegunka. Potężne bóle pleców, głowy. Pierwsza myśl? Zatrucie pokarmowe, grypa żołądkowa. Za chwilę doszła wysoka gorączka. Od czego? No pewnie, że od żołądka, bo skoro ja doktor zdiagnozowałam się na grypę żołądkowa to od brzucha. Niestety ból pleców był tak potężny, że wyłam z bólu. Masowanie przez męża, smarowanie maściami i układanie termofora nic nie pomogło. Jedynie koiła na chwilę kąpiel w bardzo gorącej wodzie. Oczywiście było to nie odpowiedzialne ze względu na moje nadciśnienie, ale czego się nie robi dla obniżenia bólu gdzie nie jest się do końca na niego uodpornionym. W środę już miałam teleporade. Jakie było moje zdziwienie, kiedy lekarz stwierdził, że musiałam się zarazić. Ale jak? Otóż tak, że mało osób chodzi chorych wszędzie, bo przecież to ściema i zwykła grypa. No cóż trzeba było jechać na testy. Zapewne nikt nie lubi jak mu się bryndzluje w nosie i w gardle, ale to to był koszmar. No cóż, po badaniu jak już się uporałam z krwią z nosa (bo gardło można wytrzymać) wróciłam do domu i tak osłabłam, że cały dzień już przeleżałam. Od właśnie czwartku straciłam smak i węch.
Wiedziałam, że trzeba jest więc jadłam, ale wszystko jakby papier. Gorączka i ból wszystkiego utrzymywał się do niedzieli. Później normalnie jak ręką odjął. Wszystko minęło, a ja szczęśliwa i uradowana, że wyszłam bez szwanku. Przez cały czas martwiłam się o dzieci, Mąż źle się czuł przez 2 dni, ale to jeden z typów po których by czołg przejechał, wstałby otrzepałby się i poszedł dalej. Schody się zaczęły kiedy trzeba było coś zrobić, kiedy było niby po chorobie. Tak głupia czynność jak odkurzanie 120m domu, musiałam rozdzierać na 3-4razy. Sapałam jak parowóz. Kaszel przy tym okropny. Najgorsze jednak było wyjście po dzieci. Myślałam, ze nie wrócę. Przecież co to jest kawałeczek drogi. Taka ciepła pogoda. No cóż przeliczyłam się okropnie. Ledwo wróciłam do domu. Trzymała mnie jedynie myśl, że nie chce umierać na oczach dzieci próbując złapać oddech. Na tym mogłabym zakończyć moją historie, ale… Co jest w tym ważne? To, że od 5lat pracuje na nadciśnienie tętnicze, a od 3 lat na nerwice lękowo depresyjna. Covid 19 rozwalił mi wszystko. Nie można mi do dnia dzisiejszego ustabilizować ciśnienia. Nerwica mi się nasiliła, że nie jestem w stanie wrócić do pracy. Leki trochę ustabilizowały mi nerwy, ale depresja nie minęła. Poczucie strachu o zdrowie i uczucie beznadziejności trzyma mnie po dziś dzień przeplatając się ze skokami ciśnienia. Niedowiarki mówia, że covid nie istnieje, że to zwykła grypa, ale czy grypa potrafi tak strasznie rozwalić wszystko co miało się ustabilizowane? Myślę, że nie. Zmagam się z powikłaniami po dziś dzień. Może nie są to nerki, płuca, ale ponoć covid uderza na najczulszy punkt w organizmie. Mi rozbroił wszystko o co walczyłam do tej pory. O możliwość normalnego życia bez strachu, przygnębienia i życia w stabilności.
Oj to prawda, że ten okropny wirus każdego inaczej atakuje. Jedni przechodzą go bezobjawowo lub jakoś lekko, a inni masakra. Moją siostrę gorączka położyła na 2 dni do łóżka. Mówiła że nie mogła ruszać ani ręką, ani nogą. Masakra. I węch i smak straciła. To jest okropne. Jak sobie tutaj poczytałam, to współczuję tym, którzy tak mocno j okropnie przechodzą lub przeszli wirusa. Zdrówka dla Was wszystkich!