są dni kiedy czuję złość. Złość ogromną. Skierowaną na moje dzieci. Czuję, że mogłabym je w takie dni zjeść jako przekąskę przed sutym obiadem. I nie czuć się nadal zbyt najedzona.
są dni kiedy wysłałabym te moje dzieci na księżyc, albo dalej, bo z księżyca są osiągalni jeszcze co nieco.
są dni kiedy czuję, że pęknę, wybuchnę na mikroskopijne kawałeczki i nikt nie będzie mnie w stanie pozbierać.
są dni kiedy mam ochotę uciec w nieznane. Pobiec gdzieś hen przed siebie. I pędzić tak szybko aż tchu mi braknie. Tak żeby nikt nie miał szans mnie dogonić, nigdy.
są dni kiedy prawie trzaskam drzwiami, w niemym okrzyku Ratunku! z poczucia bezsilności.
złościć się na dziecko jest sprawą ludzką
na szczęście szybko mi mija. Szybciej niż przewijanie filmu z prędkością x64 / mam taką fajną funkcję w dekoderze, z której często korzystam, bo zwykle jak już zasiadam na cudownie wyczekiwany film to coś i ktoś coś zażąda, a ja jako pokorna zazwyczaj istota zwana matką, chcę spełnić, w duchu miłości ale w ukrywanej za pierwszym razem złości, gorzej za czwartym i piątym wołaniem /
i wcale tak nie jest, że chcę się ich pozbyć. Czasem tak, ale na chwilę.
jestem od moich dzieci bardziej uzależniona, niż oni ode mnie
jednak uważam, że mam prawo się złościć, bo jestem szarym marnym ludzikiem nazywanym potocznie: mama, mamiii mamusiek mamuś
to ja ich na ten świat ściągnęłam
ale to nie tłumaczy, że nie mam prawa złościć się na dziecko. Mam, absolutnie mam. W dodatku ich troje, a ja jedna, jedyna. / + ich ojciec, nie zawsze w domu przebywający, a jak na złość kiedy najgorętsza i najgęstsza atmosfera to on w pracy /
nie jestem matką idealną
bo chyba takie nawet nie istnieją. Ostoją spokoju raczej też nie, choć bywam, na serio. Mam dużą dozę cierpliwości. Życie mnie nauczyło. I pozwalam na wiele, czasem wbrew logice.
chciałabym odsunąć wszelkie przeszkody jakie na moje dzieci czekają. Ale to bez sensu. Bo muszą poznać słony smak życia. Nie od razu, ale pomalutku, z biegiem lat.
złościć się na maluszka jednak nie wypada, wstyd. Całe szczęście, że los dał nam instynkt macierzyński i ogromną siłę, która przychodzi w dniu porodu. I trwa, przez minimum pół roku. Wtedy jakbyśmy olśnione chodziły i w glorii chwały. Wyczulone na kwilenie, wyczulone na każdy pomruk, przekręcenie się na bok, na sapnięcie. Moja najmłodsza Ola ma 11 miesięcy. Od 3 tygodni bez celu i bez sensu budzi się w kółko w nocy, średnio co 2 godziny i siada. Kiedy siada to ja się budzę. Szelest, a ja już wstaję i robię jeden krok do jej łóżeczka. I już jestem i już kładę. I zasypiamy.
przypomniała mi się genialnie śmieszna książka autorstwa Leszka Talko – antyporadnik dla rodziców „Dziecko dla odważnych” / pisałam Wam o niej, dla tych co nie widzieli – klik / polecam dla rozluźnienia. Prześmiewcze opisane scenki, w których widzimy i siebie w danej sytuacji, może nazbyt przerysowanej ale jak zabawnej i dokładnie zobrazowanej.
matka to nie robot / czytaj – rodzic /
daję sobie przyzwolenie na gniew, na frustrację, na chwilowe uczucie bezradności. Po czym podnoszę chmurne czoło i brnę do przodu. Złościć się na dziecko jest cechą ludzką. To znak, że jesteśmy i czujemy. Kochamy ale mamy prawo złościć się i czuć się beznadziejnie. Przytoczę Wam mądre zdanie / nie moje /
drogą do tego, żeby być dobrą matką jest… bycie wystarczająco dobrą matką
paradoks w tym uczuciu, złości na dziecko to moment, kiedy powiemy na głos:
– jestem wściekła jak cholera…
– szlak mnie tu i teraz …
– mam dość !
i nagle przestajemy to czuć lub przynajmniej czujemy co nieco ulgę.
to dobre i lepsze niż chowanie złości na dziecko gdzieś w głębi siebie, miotanie się bez celu, wylewanie łez w ukryciu. No, akurat to ostatnie rozumiem, że można czasami. Doskonale oczyszcza.
czy jako matka mam się wstydzić? Nie przyznawać się, że czasem mnie podnosi, unosi, przewraca, ze złości na dziecko. Myślę, że nie. Bo człowiek to człowiek, a każda matka to matka i wszystkie jesteśmy nieco podobne. Taki zwykły gniew / nie mówię o matczynych wulgaryzmach, podnoszeniu ręki! / to coś najnormalniejszego. Ale mamy też w sobie coś takiego jak autoregeneracja / czytałaś poprzedni mój wpis? – klik /. I chwała nam za to.
jeśli spodobał Ci się mój wpis, będzie mi bardzo miło, jeśli:
– przyłączysz się ze mną do dyskusji w formie komentarza
– udostępnisz ten wpis znajomym
chcesz być na bieżąco z nowymi wpisami z bloga?
polub mój profil na facebooku lub na instagramie lub zapisz się do subskrypcji / znajdziesz po prawej stronie bloga – pozdrawiam Was cieplutko – asia
oj masz rację, mnie tez czasem gniew rozpiera i tak się we mnie kumuluje że się krzyczeć chce na całe gardło 🙂 pozdrawiam Cię
, Twoja stała czytelniczka Beata
i ja Cię pozdrawiam Beatko
p.s. czasem takie wykrzyczenie się jest dobre 🙂
Złoszczenie się na dzieci jest normalne. Pamiętam jak moja mama złościła się na mnie i ja mi samej czasem nerwy puszczają
bo moja 2-latka coraz częściej robi co jej się zamarzy a słuchać nie chcę wcale. Szczególnie od kiedy poszła do żłobka przynosi z
niego dziwne zachowania, jakich się po niej nie spodziewałam. Na szczęście jak pisałaś ten gniew szybko mija 🙂
Dokładnie jak.napisalas ja też jestem sama cały
dzień z trójka moich skręconych ale kochanych
nad życie synków którzy ani na chwilę nie
usiedza w miejscu i czasem też mam wrażenie
że szlak mnie trafi ale zaraz sobie przypomnę jak
nie miałam ich przy sobie dosłownie 4 godziny i
nie wiedziałam co mam że sobą zrobić.
Pozdrawiam mamusie których mężowie są
całymi dniami w pracy.
Bynajmniej to nie to samo co przynajmniej
fakt 🙂
Ja już mam za sobą ten etap, córki sztuk dwie prawie nastolatki ale dobrze pamiętam te momenty kiedy miałam ochotę wyjść i
nie wrócić czy wysłać młodszą ( miewała furie kilkugodzinnego darcia się bez powodu) w kosmos . Na szczęście to wszystko
mija 🙂
Ja tez czasami niestety nakrzycze na mojego 3
latka. a potem jest mi glupio ze tak postapilam.
Złość jest naturalną emocją, która nas informuje np. o przekroczeniu naszych granic. Masz rację, masz prawo złościć się na
dzieci. Najważniejsze jest co my dokładnie z tą złością zrobimy; czy zamienimy ją w agresję czy może zadbamy o skierowani
ich w stronę mycia garów czy sportu 🙂
Ech, własnie. Każdy z nas ma swoją
wytrzymałość 🙂