Gdybym miała porównać nasze dotychczasowe życie do sytuacji, jaka miała miejsce w listopadzie to porównałabym ją do huraganu. W dodatku do tego, który nie został dostatecznie głośno i dosadnie zapowiedziany przez pogodynkę z okienka telewizyjnego. Gdzieś tam w zamarzniętej, porannej trawie szemrało coraz głośniej, ale kto by w to wierzył? Przecież nas nie dotyczą sprawy z pierwszych stron gazet! Jesteśmy zdrowi, silni, trzymamy się kupy, a jak wiadomo … kupy nikt i nic nie rusza…
Zaczęło się dosyć niewinnie. 10 dni izolacji z uwagi na bezpośredni kontakt z osobą zarażoną covid-19. Sprawa po tym okresie ucichła i została zapomniana. Jesteśmy zdrowi. Wychodzimy z domu, załatwiając najważniejsze potrzeby. Syn ma nauczanie zdalne, córki są w małym, można by rzec kameralnym przedszkolu prywatnym. Ja pracuję zdalnie, mąż standardowo, na etacie w rękawiczkach, maseczce i płynem do dezynfekcji w kieszeni, w skrytce samochodu, na biurku i w plecaku.
Pomijając wszystkie emocjonalne perturbacje związane z moim macierzyńskim jestestwem, mieliśmy się nad wyraz dobrze. I nic nie zapowiadało tej chwili. Kiedy nadeszła świat, a właściwie ja – stanęłam na rzęsach, osiągnęłam i wykorzystałam szczyt własnych możliwości, o których posiadanie sama dotąd bym siebie nie posądzała. A zaczęło się…
… nie będę owijać w bawełnę i jednocześnie potrząsnę niedowiarkami. Covid-19 istnieje i ma się całkiem dobrze. Zasysa nas i odwraca na drugą stronę. Wybebesza z nas wszystkie siły, kradnie każdy dzień i każdą noc, które trwają i trwają… I co byśmy nie robili, nie daje się łatwo wypchnąć z domu, choćbyśmy zapierali się rękami i nogami i trzaskali mu drzwiami przed nosem!
Nagle wolny dotąd człowiek staje się podwójnym niewolnikiem. Niewolnikiem własnego domu i swojego osłabionego organizmu. Covid -19 atakuje nagle i przebiegle. Nikt nie zna dnia i godziny. Trzyma w swoich wielkich szponach człowieka doskonale sprawnego i nie pozwala mu o sobie zapomnieć. Kiedy mąż leżał w niemocy przez wiele dni i nocy, ja obserwowałam nasze potomstwo, odpędzałam listonosza i złe myśli, dwoiłam się, troiłam, aby wszystkim dogodzić.
Nasi cudowni znajomi pomagali jak mogli, pędząc do laboratorium, realizując e-recepty. Nebulizator warczał nieustannie, przy akompaniamencie dwóch papug. Każdej nocy skradałam się niczym biała dama po swych włościach, opatulając kołderkami tych młodszych i robiąc setny raz gorącą herbatę z sokiem, miodem i cytryną.
W końcu nadszedł dzień, kiedy zaświeciło światełko. Jednak nie w naszym życiu, a w lodówce. Czystki i brak tego i owego. Nie śmiąc ponownie prosić i tak już wykorzystanych znajomych i bliskich, wpadłam na kapitalny pomysł. Tak, jak całe życie byłam Zosią Samosią, tak teraz postanowiłam skorzystać z pomocy również osoby całkiem mi obcej i … pełną premedytacją wykorzystałam kuriera.
Zrobiłam zakupy online bez pośpiechu, „na spokojnie” z dwoma podpartymi podbródkami o moje plecy, z czterema oczami wlepionymi w monitor mojego laptopa, słuchając okrzyków: mamo zamów jeszcze to, tamto i owamto! Odpukać kupiłam wszystko, co potrzebowałam i mnóstwo różnych produktów, których nie chciałam, płacąc za całość przelewem. Miałam do wyboru 3 opcje – odbiór osobisty (co oczywiście podczas kwarantanny jest wykluczone i naganne), dostarczenie w opcji sprint niedostępnej w moim mieście i możliwości trzeciej, z której skorzystałam – dostarczenie moich zakupów kurierem.
Zamawiając chyba 100 kg różnego rodzaju produktów po ponad tygodniu niespodziewanej izolacji/kwarantanny, która miała jeszcze potrwać dosyć długo, było to zupełnie naturalne. Wiedziałam, że kurier da radę i mogę wcześniej go ostrzec, że nie powitam go na progu domu. Dzięki wiadomości SMS o przekazaniu moich super zakupów do DPD, mogłam śledzić swoją mega paczkę bez nosa przyklejonego do szyby.
Kurier uratował mi życie! Dostałam wszystko, co do życia było niezbędne. Kilogram żółtego sera na „ściskane” (czyt. tosty dla mojej gromadki, aby na chwilę zamknąć rozwrzeszczane buzie), stosy jabłek, bananów, kiwi, mandarynek, marchewek, ziemniaków, wielkich jak arbuzy selerów… itd… itp… A co więcej, arkuszy białego papieru, kredek, malowanek i długopisu zmywalnego, który jak na złość odmówił współpracy synowi podczas lekcji online.
I wiecie co… spodobała mi się taka opcja zakupów. Wcześniej z niej sporadycznie korzystałam, za to moja siostra – maniaczka wędrówek górskich – kupuje i odsyła nagminnie. Potrafi kupić 6 par butów do chodzenia po górach, z których 5 odsyła. Zaskakujący był dla mnie ten fakt, ale podobno w sklepach z drogim sprzętem, jest to nagminnie praktykowane i polecane.
Aktualnie zarejestrowałam 2 przesyłki dla dwóch z Was, z kalendarzami ściennymi z rozdania tu na blogu. Co jest warte uwagi, realizacja zlecenia z mojej strony trwała mniej niż zapisane w serwisie 5 minut, włącznie z rejestracją na stronie furgonetka.pl Wybrałam najtańszą z możliwych opcję za 8 zł nadania w kiosk ruchu, bo nie lubię szastać zawartością portfela.
Odpukać, przesyłki przekaże już wyszarpany z gardzieli covid-19 praktycznie zdrowy mój mąż, któremu właśnie minęła kwarantanna. Ja nadal jestem pod kontrolą aplikacji „kwarantanna domowa”, nawiedzana przez policję, którzy nadal mnie namawiają, abym pokazała się na balkonie… którego nie posiadam. Co dziwne, cieszę się optymalnym zdrowiem, podobnie jak moje potomstwo. Jedynie nieco niewyspana za sprawą serialu The Crown. Wam z kolei życzę jednego – zdrowia – bo to najważniejsze, co może w 2020 roku człowiek sobie zażyczyć.
Wzruszyłam się i pośmiałam.
Dokładnie jest tak, jak napisałaś. My nigdy nie przepuszczamy, ze to, co dotyczy innych nas spotka. Niestety, koronawirusa przeszedł mój brat i tato. Niby mają się dobrze, ale cięzko tacie wejśc na 2 piętro, zatrzymuje się co chwile aby odpocząc,a to już 2 tygodnie po chorobie. Ciekwe co będzie dalej. Zdróweczka Ci życzę kochana!
Niestety i mnie nawiedzil taki maly morderca. Tydzien czasu słabo sie czulam, ale zwalalam to na zmeczenie po pracy. Do momentu, az cala zaczęłam sie trząść jak we febrze. Goraczka, bol wszystkiego (lacznie z wlosami i paznokciami) choć uważam, zr bol plecow byl najgorszy, bo az wylam z bolu. Do tego wymioty i biegunka i oczywiście utrata wechu i smaku. Jak to wszystko ustalo po 1.5tygodnia to dopiero zaczął sie kaszel. Odkurzanie w domu trzeba bylo na 3raty robic. Nie mozna bylo w spokoju isc do lazienki bez postojow. Najgorsza glupote zrobilam jak poczulam sie juz calkiem dobrze. Stiwerdzilam, ze jak w domu dystan pokonuje bez zadyszki to juz jest cacy… Nic bardziej mylnego… Wybralam sie spacerkiem po dzieci… Bogu dzieki za przystanki po drodze. Nie wiem co za diabel mi szeptql do ucha idz, idz zobaczysz bedzie fajnie. Myslalam, ze nie wroce do domu i umre na oczach dzieci próbujac zlapac oddech… Nikomu nie życzę zle, ale osoby, ktore w to nie wierza chyba powinny same przez to przejsc to moze by przejrzeli na oczy.
tak, jak napisałaś Kamila, covid-19 to podstępna choroba. A co do niedowiarków? Może nie życzę im bezpośredniego kontaktu ale potrząśnięcia nimi bardzo porządnie 🙂
p.s. życzę powrotu do zdrowia, wierzę, że łatwo Ci nie było, jednak mam nadzieję, że wkrótce będzie dobrze. Wkrótce i ja wychylę na światło dzienne i opowiem moją historię.
Odpukać, Covid jeszcze nas nie dopadł, ale już część mojej rodziny ją przeszła i każdy inaczej na nią zareagował. I co najdziwniejsze w tej chorobie jest to, że naprawdę każdy inaczej ja przechodzi!!! Mój dalszy sąsiad miał tylko gorączkę i wysypkę na twarzy i w buzi!!! Eh… Niech to cholerstwo odejdzie z tego świata!
Doczytałam, że kalendarze już są w drodze 🙂 Więc cierpliwie – nie, niecierpliwie czekam 🙂 Ostatnio zachowuję się jak moje dzieci i czekam na listonosza lub kuriera jak dziecko 🙂